Autor: Zdzisław Antolski (Page 3 of 3)

9. Cmentarz w Pełczyskach

Przez całą długość cmentarza w Pełczyskach biegła szeroka aleja. W czasie Wszystkich Świętych szła tędy procesja, którą prowadził ksiądz proboszcz, Antoni Karwat, ubrany w czarny ornat. Na końcu alei stała wysoka, strzelista, neogotycka kaplica grobowa rodziny Olszowskich, dziedziców z pobliskiej wsi Złota. Zamykana była na żelazne wrota, które oplatał gruby, zardzewiały łańcuch zwieńczony wielką kłódką. Kiedy się klęknęło z tyłu kapliczki, przez malutkie okienko widać było w podziemiach stare trumny, położone jedne na drugich, z wypłowiałymi przez czas złotymi napisami na tabliczkach.

Więcej…

8. Kryzys Kubański

Pogoda w Pełczyskach, po naszej przeprowadzce, była piękna, wrzesień słoneczny, bezdeszczowy, ciepły, cichy i spokojny. Słońce świeciło już niżej, jesiennie, przez co horyzont jakby spłaszczył się, ale i nieco wydłużył, więcej było widać szczegółów, na przykład wierzby rosnące szeregami na łąkach i wieże pobliskiej Wiślicy. Powietrze nadal było przezroczyste, tylko lekko spatynowane, przybrudzone dymem z ognisk, jakie rozpalano w polach. Po lekcjach, na wzgórzu, w gęstej trawie pod aleją rozłożystych drzew, aż roiło się od brązowych kulek kasztanów, a obok leżały zżółkłe kolczaste skórki, z których wypadły.

Zaszywałem się w małym sadzie koło szkoły, wśród krzewów agrestu, gdzie rosła grusza rodząca soczyste i przesłodkie żółte owoce, w których wprost kipiał gęsty, biały sok aż spływał po brodzie i kapał na trawę. Pełno owoców leżało pod drzewem i krążyły nad nimi upojone zapachem osy, które drążyły w nich korytarze. Liście już żółkły i spływały z drzew wolno, szeleszcząc między gałęziami, zanim spoczęły leciutko na ziemi.

Więcej…

7. Paczka z Ameryki

Najtragiczniejszym wydarzeniem w życiu mojej mamy, wówczas małej dziewczynki, była śmierć jej ojca. W rodzinie nie mówiono o tym, ale dziadek lubił podobno wypić i wpadł w Ameryce w nałóg. Pewnie dlatego mama nigdy  w życiu nie tknęła kieliszka z alkoholem.

Dziadek po powrocie zza oceanu, gdzie pojechał szukać zarobku, rozchorował się i zmarł przedwcześnie, choć mama bardzo się modliła, żeby wyzdrowiał. Od tego czasu czuła się skrzywdzona przez los i już pozostała w pewnym sensie małą dziewczynką. Pies dziadka po pogrzebie nie chciał odejść od grobu swojego pana i pozostał na cmentarzu. Przychodził do domu tylko po jedzenie.

Więcej…

6. Koniec świata

Szkoła w Złotej miała być w założeniu piętrowa, ale powstał tylko parter. Budowę przerwał wybuch wojny. Niemcy przeznaczyli obiekt na magazyn. W mury nieogrzewanego budynku wdał się grzyb. Dlatego w latach 60. XX w. postawiono nową szkołę, „tysiąclatkę”.

Ironią historii było, że przed wojną na czele komitetu budowy szkoły stał dziedzic Wesołowski, który podarował na ten cel kawałek własnej ziemi. Mimo to miał opinię egoisty i wyzyskiwacza. W czasie okupacji dziedzica zastrzelili partyzanci z BCh. Nowa szkoła, powstała na terenie znacjonalizowanego po wojnie parku dworskiego. Rosła tam przepiękna aleja olbrzymich wiązów, a obok egzotyczne drzewa sprowadzane z krajów tropikalnych.

Więcej…

5. Pierwszy dzień wakacji

Jeszcze w półśnie słyszałem dobiegające z sadu ostre i przenikliwe gwizdy kłócących się wróbli. Pomyślałem z radością, że ptaki będą mnie budzić przez całe lato. Lubiłem wróble, ich kłótnie i przekomarzania się, radosne furkotanie skrzydełkami, przepychanki na gałęziach. Ostre nawoływania. Kryła się w nich cała radość życia.

Mieszkanie wypełniał intensywny zapach kwiatów, jakie rodzice otrzymali wczoraj od uczniów na zakończenie roku szkolnego. Było uroczyście. Odświętnie ubrani nauczyciele i uczniowie. Klasy przystrojone w kolorowe bibułki. Róże, gerbery, begonie, dalie, piwonie… Zerwane rankiem w wiejskich ogródkach pod oknami chałup, jeszcze wilgotne od rosy, pachnące chłodnym nocnym powietrzem. Do tego kwiatki polne: chabry i maki, które mama lubiła najbardziej. Bukiety w wazonach stały dzisiaj wszędzie, na stole, na radiu, na etażerce z książkami. Przez kratki firanek błądziły wśród nich smużki światła.

Więcej…

4. Nasz dom w szkole

W kuchni stał wielki, żółty, piec kaflowy postawiony ponad sto lat temu, w czasach, kiedy gotowano na nim dla pensjonariuszy przytułku dla ubogich. Okolony był on kutą poręczą na której wisiały chochle i pogrzebacz. Pieczono w nim także chleb. Na strychu leżały stare żarna, na których mielono kiedyś ziarno.

Ojciec  piekł chleb tylko zimą, kiedy śnieg zasypał wieś doszczętnie, a sklepik Gminnej Spółdzielni był nieczynny. Wpatrywałem się w tę fascynującą i przyciągającą wzrok, nieskończoną czeluść pieca, a w niej węgle, czerwone jak gwiazdy w początkach wszechświata. Żarzyły się całe ich galaktyki i drogi mleczne, konstelacje i gwiazdozbiory. Przelatywały z sykiem ognisto czerwone komety. Po godzinie, dwóch wszystkie te dogasające już  węgle zostały wybrane i do nagrzanego wnętrza ojciec wsunął ciasto. Domowy chleb był wielki jak koło od wozu, bardzo smaczny. Dodatkowo ojciec piekł pyszne podpłomyki. Z boku pieca znajdował się mały piekarnik, który rodzice otwierali zimą, żeby ciepło wpadało do mieszkania. Jego klapa tworzyła rodzaj blatu, na którym sypiał nasz pies, Karuś.

Więcej…

3. Bohaterski żołnierzyk

Boguś Zmarzły był ode mnie parę lat starszy. Jego dom stał niedaleko szkoły, gdzie mieszkałem z rodzicami, po drugiej stronie drogi, błyszczącej biało w słońcu, bo wzgórze zbudowane było z wapiennych margli. Wiele godzin spędzaliśmy razem, chyba że jego ojciec gonił go do pracy w polu lub w sadzie.

Boguś wciągnął mnie do zabawy papierowymi żołnierzykami, których wizerunki wycinaliśmy ze starych książek i czasopism. Każdy z nas miał swoją armię, rywalizowaliśmy kto będzie miał liczniejszą i lepiej wyposażoną. Czasem prowadziliśmy wojny w sadzie ojca Bogusia, a skrawki podartego papieru po naszych wojakach wiatr unosił w nieznane

Więcej…

2. Kotka zwana Kiciulką

Mama była ciągle obrażona i miała do ojca niekończące się pretensje o wszystko: że nie pilnuje porządków, że wyjeżdża za często zostawiając, ją samą i ogląda się za koleżankami. A najwięcej obrażała się o jakieś kompletne drobiazgi: nie tam gdzie trzeba położył łyżeczkę czy kubek, zostawił skarpetki na podłodze i tak dalej… Tembr głosu miała ciągle bardzo przykry, pełen pretensji, żalów i goryczy. Nigdy nie uważała się za winną. Zawsze była idealna, a w dodatku pokrzywdzona przez los.

Więcej…

1. Egzamin wstępny

Urodziłem się osiem lat po wojnie, która jak miecz przecięła rzeczywistość. Jeszcze ludzie pamiętali, jak nad Pełczyskami przed wojną latał samolot pułkownika Hellera, który odwiedzał żonę we dworze. Lądowisko znajdowało się na łąkach nad Nidą.

Stare łączyło się z Nowym: maszerowano na Pierwszego Maja, jak kiedyś na jedenastego listopada, zamiast COP-u i Gdyni była Nowa Huta i Odbudowa Warszawy. A zamiast Śmigłego-Rydza, wisiał w szkole na ścianie – marszałek Rokossowski.

Ruiny synagog w Pińczowie, Działoszycach i innych miasteczkach przypominały, co tu się działo naprawdę. Byli partyzanci ukrywali przynależność do Armii Krajowej w imię wiecznej przyjaźni ze Związkiem Radzieckim.

Więcej…

Newer posts »

© 2024 Latarnia Umarłych na Ponidziu

Theme by Anders NorenUp ↑