Pan Bolek, nauczyciel wuefu i prac ręcznych, był niewysokim mężczyzną koło trzydziestki. Lepiej z nim było nie zadzierać, o czym najlepiej wiedzieli bywalcy zabaw niedzielnych i wesel. Potrafił się bić, a swoje braki fizyczne, niski wzrost i krótszą lewą rękę, wynagradzał szybkością i sprytem. Miał kumpli w całym powiecie. Kolegował się z pełczyską kawalerką i wystawał z nimi co niedzielę przed kościołem. Znał wszystkie panny i wdowy w okolicy. Ubierał się w ciemne garnitury i zawsze wypastowane półbuty, noszone nawet zimą, bo taki był szyk kawalerski.

Zaprzyjaźnił się od razu z gospodarzem, u którego wynajmował kwaterę, panem Kozerą. Znał wszystkich, z każdym był na ty, jakby mieszkał w naszej wsi od dziecka. Sąsiadów zapraszał do swojego pokoju i częstował domowym winem albo nalewkami które w licznych słojach i butelkach stały szeregiem na parapecie okiennym. Pijał w gruncie rzeczy bardzo mało, nawet na zabawach i weselach, na które go zapraszano. Jako nauczyciel, nie mógł mieć złej opinii. Humor nigdy go nie opuszczał, wszędzie miał kumpli i znajomych. Organizował zawody sportowe między uczniami z sąsiednich wsi. Tuż przy szkole wykopał dół i wspólnie z uczniami wypełnił go przywiezionym piachem. W ten sposób powstała skocznia.

Pan Bolesław Mazurek w otoczeniu pięknych pań na zabawie ludowej

Mówiono, że to on ukarał donosiciela, z czasów stalinowskich. Po prostu walnął tamtego w szczękę od tyłu, żeby nie rozpoznał osoby napastnika. Niektórzy uważali, że nie można uderzyć pięścią od tyłu. Ale świadkowie mówili, że pan Bolek walnął go z bliska i bardziej z boku. Lubił swoje wiejskie, spartańskie życie, nawet bieganie za stodołę.

 Jako „wieczny student”, uczył się od kilku lat w Kielcach na Studium Nauczycielskim. Miał kłopoty na egzaminach z powodu swojego niewyparzonego języka i skłonności do żartów. Podczas lektury książki Żeromskiego „Przedwiośnie” spodobało mu się imię głównego bohatera, Cezarego Baryki. Tak mu ten Cezary utkwił w głowie, że zaczął się w ten sposób zwracać do syna gospodarza, u którego kwaterował.

Autor z Andrzejem Kozerą („Cezarym”)

Od wielu lat prenumerował pismo satyryczne „Karuzela”, na którym szlifował swój dowcip, a przy tym namiętnie rozwiązywał krzyżówki. Nigdy jednak nie wygrał żadnej nagrody. Zdenerwowany tym brakiem szczęścia napisał do redakcji prowokacyjny liścik o treści: „Dziesięć lat grałem i g… wygrałem”. Już w następnym numerze czasopisma zamieszczony był komunikat, że pan Bolesław otrzymał nagrodę za udział w krzyżówkach. Wkrótce listonosz, pan Buras, strzygąc wąsikiem z zaciekawienia, przyniósł paczkę, a w niej termofor, kubki do kawy i grzałkę elektryczną.

Pan Bolek znany był także z wyrobu win domowych. Jego specjalnością było wino z głogu. Podczas szkolnych wycieczek uczniowie pomagali mu zebrać odpowiednią ilość owoców. Na kwaterze stało kilka pękatych gąsiorów, z których w długie zimowe wieczory, kiedy nie było jeszcze telewizji, popijał w towarzystwie zaprzyjaźnionych gospodarzy. Jako zapalony fotografik, bezinteresownie robił mnóstwo zdjęć nauczycielom w otoczeniu uczniów, upamiętniał akademie i pochody, a nawet pstrykał imieniny nauczycielskie, takoż chrzciny i wesela na wsi. Pannom, które go nie lubiły robił fotograficzne karykatury.

Po lewej pani Zofia Żurek, nauczycielka, koleżanka pana Bolka obok mama autora

Kiedyś przyszedł na szkolne wzgórze i powiedział mojej mamie, że jak zacznie piać jak kogut, to się dziewczyny zlecą. Mama nie uwierzyła w te przechwałki i nawet się z nim ze śmiechem założyła, że tak nie będzie. Tymczasem po pianiu pana Bolka nadeszło kilka dziewczyn. A może się wcześniej z nimi umówił?

Na lekcjach przedmiotu „prace ręczne”, potrafił z papieru i tektury wyczarowywać cuda. Popularne były jego kartonowe szkatułki, zrobione bez użycia kleju. Dziewczyny lubiły korale zwijane z pasków papieru pochodzącego z pisma „Kraj Rad”, które drukowane było na lakierowanym papierze. Nie wiadomo, czy takie wykorzystanie czasopisma spodobałoby się władzom Towarzystwa Przyjaźni Polsko Radzieckiej, ale naszyjniki robiły furorę wśród dziewcząt naszej szkoły.

W końcu ożenił się z młodą nauczycielką. Dostał mieszkanie w bloku, w powiatowym mieście. Jednak mówiono, że nie był szczęśliwy. Tęsknił za wsią, za przestrzenią i wolnością.

****

W nagłówku: nauczyciele przed szkołą w Pełczyskach

Fot pochodzą z archiwum autora