Mama pochodziła z Kraśniowa, małej wioski leżącej nad Wisłą, niedaleko Opatowca. Woda często wychodziła z brzegów, zalewała dom i zabudowania gospodarcze. Wisła niosła ludzki dobytek, zdechłe zwierzęta, a raz nawet mama opowiadała, że widziała psa płynącego na dachu budy, do której był przywiązany łańcuchem.
Co roku woda zabierała ofiary spośród nieostrożnie kąpiących się dzieci, a jej żywioł prowokował dziewczęta zawiedzione w miłości do rzucenia się w głębinę. W czasie burzy niebo biczowało rzekę płomiennymi piorunami i był to widok straszny i piękny zarazem. Łódka była sprzętem niezbędnym i codziennym, a starszy brat mamy, Felek słyną z tego, że umiał kierować nią po mistrzowsku.
Mama był rozpieszczana przez braci, z których Felek był typem wesołka, lubiącego śmiech i zabawę. Młodszy Ludwik był zawadiaką, podrywaczem, bywalcem zabaw i wesel. Za bójki bywał przez policjanta sadzany do „kozy”.
Młodzież Kraśniowa znała się i lubiła, jak w dużej rodzinie. Mama przechowała fotografię kawalerki z Kraśniowa. O każdym z chłopaków, widniejących na tej zbiorowej fotografii, można by napisać odrębną opowieść. Wszystkie razem mogłyby stanowić ilustrację nie tylko chłopskiego, ale także polskiego losu z czasów wojny.
We wrześniu 39 roku Felek poszedł na front i dostał się do sowieckiej niewoli. Uciekł, kiedy jeszcze Rosjanie trzymali ich w polowych warunkach i dzięki temu uniknął śmierci albo obozu na sławnym archipelagu Gułag. Potem zgłosił się na roboty do Niemiec, zastępując brata, który pracy u bauera się obawiał.
Na robotach przymusowych Felek poznał swoją przyszłą żonę, a wracając po wojnie do kraju, zatrzymał się we Wrocławiu, gdzie już został i założył rodzinę. Tymczasem Ludwik wstąpił do konspiracji. Z oddziałem Piotra Pawliny rozbijał więzienie w Pińczowie, o czym opowiadał mi niezliczoną ilość razy. Niemcy poszukiwali go i mama przeżyła chwile grozy, kiedy żandarmi przeszukiwali podwórze, a Ludwik właśnie stanął rozespany w drzwiach stodoły gdzie spędzał noc. Na szczęście Niemcy nie zauważyli go, i w porę uciekł.
Akcje partyzanckie niestety często wiązały się z zemstą okupanta i straszliwymi represjami na ludności cywilnej. Jedną z najokrutniejszych była pacyfikacja Opatowca dokonali jej Kałmucy, Ukraińcy i Niemcy ze niesławnego Kosaken-Schuma Batalionu. Wtedy mieszkańcy poznali co to jest prawdziwa dzikość i okrucieństwo. Kałmucy przywiązali mężczyzn do furmanek i pędząc przed siebie rozbijali im głowy na brukowanych ulicach. Gwałty, zabójstwa i pożary.
Mama, która chodziła do szkoły w Opatowcu i miała tam wiele koleżanek, bardzo te tragiczne wydarzenia przeżyła. Jej przyjaciółka, pani Irena Kucięba, po mężu Domagała, której ojciec zginął bestialsko zamordowany, skarżyła się po latach, że tak mało pisze się o ofiarach pacyfikacji Opatowca.
Zresztą takich pacyfikacji, o których mieszkańcy nawet nie chcieli opowiadać, bo zawierały dantejskie sceny, nie mieszczące się w ludzkim wyobrażeniu, było więcej. Choćby Skalbmierz i Poręba Górna. Na odsiecz Skalbmierzowi, przybyły wszystkie znajdujące się w powiecie oddziały partyzanckie, niezależnie od przynależności, dołączyły do nich nawet dwa czołgi radzieckie stacjonujące w Wiślicy.
Nad Wisłą zawsze było się na pierwszej linii frontu. Niedaleko stąd wszak przechodził Piłsudski ze swoimi Legionami. W czasie I wojny światowej na Wiśle stał front i przeciwnicy nieustannie do siebie strzelali. Babcia już tak była przyzwyczajona nieustającej do strzelaniny, że bez strachu krzątała się po podwórzu, kiedy tuż nad jej głową, świszczały kulki.
W tych stronach działał zbrojnie niejaki Klacza. Budził postrach w okolicy, choć podobno to nie był partyzant, a watażka, trudniący się napadaniem na dwory. Ludzie mówili, że za towarzyszkę życia miał Rosjankę zrzuconą na spadochronie. Klacza ze swoją bandą zmuszał wuja Ludwika do przewożenia go przez rzekę. Wujek żył w ciągłym napięciu bo nie wiedział, kiedy w nocy obudzi go walenie do drzwi i pojawi się w nich Klacza, który każe, pod groźbą pistoletu, przewieźć się na drugi brzeg. Jan Wojnar „Pszczoła”, komendant BCh na powiat pińczowski nie mógł sobie pozwolić na taką samowolę na swoim terenie i kazał watażkę zlikwidować.
Zawsze podziwiałem to chłopskie uparte trwanie na wiślanej skarpie. Na podobieństwo pochylonego drzewa, które wczepiło się korzeniami w ziemię. Potem mama skończyła szkołę w Tarnowie i zaczęła prowadzić żywot wiejskiej nauczycielki. Jednak zawsze ten dom żył w jej wspomnieniach.
***
W nagłówku użyto zdjęcie Kraśniowa autorstwa Cezarego Majcherskiego
Pozostałe fotografie z archiwum autora
***
POST SCRIPTUM
Zainspirowany zdjęciem „Kawalerki z Kraśniowa” napisałem kiedyś wiersz:
Fotografia
Na pożółkłej fotografii
stoją młodzi chłopcy
kawalerka
z całej wsi
Zuchowate miny
białe szaliki
kpiące oczy
spod przekrzywionych kapeluszy
Drżący palec Józefa
błądzi po fotografii
jak po mapie zaginionej Atlantydy
Ten pod Kockiem
Ten w Oświęcimiu
Ten pod Monte Cassino
Ten w Lasach Chroberskich
A ten
kto to może być
Taki do mnie niepodobny