Los chciał, że przyszedłem na świat w Skalbmierzu. Moi rodzice byli nauczycielami we wsi Baranów, no i mamę przywieziono do pobliskiego miasteczka, bo tam była izba porodowa. Niedługo potem władze przeniosły rodziców do Złotej, gdzie ojciec miał posadę kierownika szkoły. Tam chodziłem do przedszkola, a w 1960 r. zamieszkaliśmy w Pełczyskach.
Z ojcem dużo podróżowałem po Ponidziu, często byliśmy w Wiślicy, rozmyślając nad Nidą, w Pińczowie ojciec opowiadał mi, jak uczył się tu na stolarza, ale wojna przerwała tę edukację. W Racławicach ojciec zamieniał się w historyka i snuł opowieść o bitwie, o kosynierach i Kościuszce. Aż pewnego razu zabłądziliśmy do Skalbmierza, miejsca mojego urodzenia. Od razu urzekła mnie ta miejscowość, położona w dolinie. Zaimponował mi olbrzymi kościół. Ojciec opowiadał o wybitnym uczonym, Stanisławie ze Skalbmierza.
Ale najważniejszą historią był opis pacyfikacji miasteczka w sierpniu 1944 r. i wielka bitwa między partyzantami a hitlerowcami. Na wieść o zaatakowaniu przez Niemcy Skalbmierza na pomoc przybyły wszystkie znajdujące się w pobliżu oddziały AK, BCh, a nawet z Lasów Chroberskich przybył oddział AL. Do akcji włączyli się także kolejarze z Miechowa i przysłali pociąg (ciuchcię z amunicją). Trzeba przyznać, że wszyscy podporządkowali się głównodowodzącemu przebywającemu ze sztabem w Kobylniakach ppor „Wojniłowiczowi”, który był dowódcą 120 batalionu pp. AK. Znana mi była historia o bohaterskiej walce oddziału Sokoła, który stacjonował w Skalbmierzu i pierwszy przystąpił do walki jednocześnie z poczty powiadamiając, o ataku, dowództwo AK w Kazimierzy Wlk. Wielką odwagą wykazał się też przybyły pierwszy z pomocą dowódca oddziału specjalnego „Brzoza II”. Te opowieści przewijały się przez całe moje dzieciństwo. W Pełczyskach przychodził do mojego ojca na pogaduszki Władysław Odrobina, pseudonim „Orzeł”, który brał udział w walkach.
Na pomoc naszym przybyły radzieckie czołgi. Rosjanie zapędzili się do Wiślicy i zostali tu czas jakiś utrzymując ze swoim dowództwem łączność radiową. Na samym początku radziecki dowódca odmówił pomocy. Ale, po suto zakrapianej biesiadzie… sam zaczął wznosić toasty za słowiańskie braterstwo, przyjaźń polsko-radziecką i w końcu, nie czekając na decyzję swoich przełożonych, postanowił udać się na miejsce bitwy.
Kilku partyzantów wjechało do Skalbmierza siedząc na lufach pełniąc rolę przewodników. Po wielu latach niemal każdy partyzant chwalił się, że był jednym z nich. Gdyby brać te wspomnienia na poważnie, to te lufy musiałyby być bardzo długie.
Wiadomo na pewno, że tym, który poprowadził polnymi drogami czołgistów do Skalbmierza był Jan Pszczoła „Wojnar”, dowódca BCh, który jakiś czas później zginął na posterunku żandarmerii w Busku Zdroju.
Już pierwszy pocisk z radzieckiego czołgu zabił niemieckiego dowódcę Bitwa była wygrana przez partyzantów, choć Skalbmierz poniósł wiele ofiar.
Ale obok opowieści o heroizmie i mobilizacji partyzantów wiedziałem o męczeństwie mieszkańców. O rozstrzeliwaniu, podpalaniu domów, okrucieństwie wobec dzieci, kobiet i starców. Pamiętam, że poruszył mnie opis męczeńskiej śmierci „Sokoła”, który ranny dostał się do niemieckiej niewoli.
O Skalbmierzu napisałem wiersz pt. „Moje miasteczko”:
Skalbmierzu Skalbmierzu
pamiętaj o mnie
nie wypieraj się mnieJa wracam do ciebie
jak syn marnotrawnyDo tego ryneczku
przytulnego
do tych zaułków
wąskichDo kościoła do Jezusa
gdzie byłem ochrzczonyMiasto męczeńskie
miasto zwycięskie
symbol partyzancki(Tu właśnie partyzanci
stoczyli zwycięską bitwę w 1944 r.,
ale Skalbmierz ciągle
leczy swoje rany)(2010)
Ostatni raz w Skalbmierzu byłem dwa lata temu na zaproszenie ks. Mariana Fatygi. W kawiarni „Przystań” odbyło się moje spotkanie autorskie, z udziałem dra Piotra Rubachy, rodowitego Skalbmierzanina, który napisał i obronił pracę doktorską na temat mojej twórczości.. był też obecny dr hab. prof. UJK, Zbigniew Trzaskowski.
Nie spodziewałem się ogromnej publiczności. Zdarzało mi się prowadzić takie spotkania, w małych wiejskich bibliotekach czy szkołach, gdzie nie było nikogo poza kilkorgiem dzieci, zaciągniętych i przymuszonych przez nauczycieli lub rodziców. Wypowiadałem wyuczoną formułkę, wymieniałem się paroma zdaniami z pojedynczymi osobami, które mogłyby być zainteresowane i po mniej-więcej jednej godzinie wracałem do domu. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy w Skalbmierzu powitał mnie zespół „Olbryszanie” z moich ukochanych Pełczysk, który usłyszał o moim przybyciu. Potem zobaczyłem salę wypełnioną po brzegi, ludźmi w różnym wieku, otwartymi i żywo zainteresowanymi moją twórczością i biografią! W końcu, spędziłem tam całe popołudnie, aż do wieczora – odpowiadając na różne kwestię dotyczące Skalbmierza i Ponidzia, częstując się swojskimi, przyniesionymi przez uczestników poczęstunkami, od śmietany po przepyszny chleb ze smalcem i domowe wypieki. Wśród widowni znaleźli się ludzie, którzy wspominali moich rodziców i bohaterów opowiadań. To było jedno z najcieplejszych i bardziej serdecznych spotkań autorskich w moim życiu i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
***
W nagłówku widok Skalbmierza od strony Sielca Kolonii i Kobylnik – to tam w 1944 r. była siedziba dowództwa.
Autorem wszystkich zdjęć jest dr Piotr Rubacha.