Zawsze mnie dziwiły i zastanawiały nazwiska mieszkańców naszej wsi. Oto pan Świt mieszkał na wzgórzu i wschodzące słońce najpierw padało na dach jego domu. Pan Górniak mieszkał na górze, a pan Doliński w dolinie, między wsią, a wzgórzem Zawinnicą. Jako stały gość w gminnej bibliotece, wypożyczał książki i wieczorami głośno czytał zasłuchanym sąsiadom i wszystkim chętnym z całej wsi. Poza tym był zapalonym strażakiem, a jego wspaniałe konie, na sam dźwięk syreny, umieszczonej na dachu remizy, przebierały nogami i waliły kopytami o ściany stajni. Kiedy pan Doliński zmarł przedwcześnie na raka, jego konie na głos wycia syreny, przybiegały z pola pod remizę. Za rozpędzonymi rumakami biegła zapłakana wdowa, która nie umiała ich zatrzymać.

Pełczyska z lotu ptaka

U stóp wzgórza kościelnego stała biało pomalowana remiza, kryta czerwoną dachówką z syreną umieszczoną na dachu. Straż pożarną zakładał przed wojną Jan Żebrowski, księgowy w majątku pana Libiszowskiego, były legionista Piłsudskiego. Wcześniej istniało u nas Towarzystwo Ogniowe, ale z jego działalności nie ocalały żadne dokumenty.

OSP w Pełczyskach w 1959 roku

Na ubłoconych deskach, ustawionych na placu przed budynkiem, odbywały się co niedzielę zabawy ludowe.  Nasi najsławniejsi muzycy to pan Gaber, grający na klarnecie i pan Stanisław Mucha, który mieszkał na przysiółku Lubowiec i muzykował pięknie na skrzypcach. Kiedy błoto wysychało, powstawał biały kurz, który wgryzał się w oczy i w ubrania tanecznikom. Zimą, oprócz zabaw, we wnętrzu wystawiano przedstawienia, bo remiza posiadała podwyższenie z kurtyną, czyli rodzaj sceny teatralnej. Mama, na użytek przedstawień, szyła ze starszymi dziećmi jakieś stroje z kolorowych bibułek, czerwone, spiczaste czapki krasnali, pelerynki niebieskie, spódniczki. Byliśmy przejęci, bo najpierw odbywało się dużo prób, a potem, sam spektakl. Odgrywaliśmy scenki dramatyczne, jakie drukowało pisemko dla dzieci „Płomyczek”. Publika zawsze dopisywała, trzeba przyznać, ludzie przychodzili tłumnie, głowa przy głowie, gęściej niż w kościele na sumie. Przytupywali tylko nogami, bo mróz czasami chwytał siarczysty.

Na zabawach strażackich pod remizą przygrywały kapele z sąsiednich wsi, mniej lub bardziej bogate w instrumenty, ale zawsze był ten podstawowy zestaw: harmonia, perkusja, trąbka, skrzypce. Wieczorne granie toczyło się po polach, łąkach, przywabiało spóźnionych i zapominalskich. Kawaler, który chciał zaimponować wszystkim obecnym, zamawiał melodię u szefa orkiestry i w przerwach wrzeszczał, nie zawsze melodyjnie, swoje krótkie, kilkuwersowe przyśpiewki. Marynarkę musiał mieć rozpiętą, żeby jej poły powiewały jak skrzydła ptaka, a przy tym powinien koniecznie przytupywać z całej siły obcasami w deski.

Jan Górniak „Spolibółka”

Wielką popularnością cieszyły się sztuki teatralne, jakie pisał pan Jan Górniak, zwany „Spolibułką”. Jego pseudonim wziął się stąd, że jako młodziutki chłopiec, chyba jeszcze przed wojną, poszedł do terminu u piekarza w Wiślicy. Jego nauka zawodu zakończyła się klęską, bo spalił pieczywo. Zyskał za to malownicze przezwisko. Niestety, sztuki pana Górniaka, istniejące tylko w rękopisach, zostały wypożyczone do pisania pracy naukowej przez dwie studentki etnografii z Krakowa i przepadły. Jego sztuki, to komediowe scenki rodzajowe, oparte na prawdziwych wydarzeniach z życia mieszkańców wsi. Cieszyły się wielką popularnością. W remizie odbywały się także choinki dziecięce i zabawy sylwestrowe z kotylionami dla dorosłych.

***

Widok Pełczysk fot Alicja Mazurek

pozostałe z archiwum autora