Zawsze mnie przerażało, że musimy zabijać zwierzęta, aby samemu mieć co jeść. W latach przedszkolnych, które spędziłem w Złotej, mieszkaliśmy naprzeciw punktu skupu zwierząt. Siedziałem przy oknie w kuchni i widziałem jak gospodarze przywożą świnie i krowy przeznaczone na rzeź. Później zwierzęta trzymano w drewnianych zagrodach-labiryntach przy stacji kolejowej, a następnie ładowano do wagonów. Już od dziecka byłem świadkiem rzezi zwierząt.

Po przeprowadzce ze Złotej do Pełczysk, było mi przykro, że ojciec co niedzielę ucina na pieńku głowę kurze albo kogutowi. A przecież te kury znały mnie „od dziecka”. Przybiegały do mnie, a kiedy siadałem na ławce, przytulały się do mnie. Kiedyś byłem świadkiem zabawnego zdarzenia. Oto młody kogucik wskoczył na kurę, żeby się z nią kochać. Zobaczył to chyba z odległości blisko pięćdziesięciu metrów, stary, zazdrosny kogut, który łaził pod figurą Frasobliwego. Kiedy zobaczył, co młodzik wyprawia, poczuł widocznie zazdrość i rzucił się do ataku, ale odległość była znaczna. Zanim dobiegł do młodego i dał mu nauczkę dziobiąc go i drapiąc pazurami. Minęło już parę minut i młody zapomniał o ksiutach i zalotach. Był zdumiony, za co go stary kogut bije.

Czasami robiłem sobie taką zabawę, że po lekcjach siadałem na pniaku na podwórzu i zaczynałem piać jak kogut. Mieszkaliśmy na wzgórzu pod kościołem i pod moimi stopami rozciągała się cała wieś. Kiedy piałem, zawsze odpowiadał mi jakiś kogut z sąsiedztwa. Później dołączał do niego drugi, trzeci, a po chwili cała wieś huczała od koguciego piania.

Stara szkoła w Pełczyskach, widok z dziedzińca kościelnego

Kawki przesiadywały zawsze na drzewach koło kościoła i na dzwonnicy. Odgłos ich skrzeczących nawoływań towarzyszył nam przez cały dzień. Zakładały swoje gniazda także w kominach szkoły, ze względu na panujące w nich ciepło. Pewnego razu zatkały komin i nie było innego wyjścia – trzeba je było wyrzucić. Chłopcy ze starszych klas weszli na śliski dach boso i zrzucili gniazda wraz z małymi na ziemię. Niektóre pisklęta zabiły się od razu, inne chłopcy wzięli na wychowanie. Jeden chłopak tak oswoił kawkę, że chodziła z nim wszędzie, ulokowana na jego ramieniu, w lecie siedziała na drzewie i wlatywała przez okno do mieszkania.

Na wieży kościelnej umieszczona była sygnaturka. Od sklepienia w środku kościoła do bocznego ołtarza, zwisała długa, wąska wstęga. Ubrany w białą komżę kościelny, pociągał za nią energicznie kilka razy, tuż przed nabożeństwem. Wtedy z wieży wzbijała się w niebo gromada ptaków.

Hodowaliśmy świnkę o przezwisku Ciulka, która bardzo nas lubiła. Ojciec wypuszczał ją na podwórko, a ona hasała sobie do woli, ryjąc w ziemi i tarzając się w trawie. Bardzo lubiła, kiedy się ją głaskało i drapało za uchem. Dwa razy uciekła z chlewika, robić podkop podziemny, ale ojciec przyprowadzał ją z powrotem.

Przed Świętami Bożego Narodzenia przyszedł ze wsi fachowiec z wielkim nożem i wbił go Ciulce w serce, a krew łapał do miednicy. Nie patrzyłem na to, siedzieliśmy z mamą w północnym pokoju z widokiem na cmentarz. Ale potem jadłem mięso z Ciulki, a najbardziej smakował mi boczek. Mama mięsa nie jadła, bo żal jej było zabijanych zwierząt.

Pewnego razu widziałem, jak kilku chłopów kastrowało barana. Miażdżyli mu jądra metalowymi obcęgami. Baran nie miał już siły krzyczeć, tylko wielkie łzy spływały mu po pysku.

Miejsce przedwojennego stawu dzisiaj

W środku wsi, przed wojną był staw dziedzica, w którym hodowano ryby. Teraz teren wysechł, przepływała tylko tędy struga. Pewnej niedzieli ktoś zauważył, że w starej wierzbie zalęgły się szerszenie. Jest to owad podobny do osy, ale znacznie większy. Krążyły opowieści, że użądlenie może być śmiertelne.

Po obiedzie i zjedzeniu lodów pod kościołem, które sprzedawano wprost z furmanki, spacerowałem sobie po wsi. Po południu mieliśmy zagrać mecz piłki nożnej. I wtedy zobaczyłem sporo ludzi zgromadzonych koło starej wierzby. Zbiegła się prawie cała wieś z kamieniami w dłoniach. Wszyscy rzucali w szerszenie. Toczyła się regularna wojna. szerszenie broniły gniazda, było kilka krwawych użądleń. ludzie tak długo walili w spróchniały pień aż cały rój odleciał.

Wszyscy poczuli ulgę. Długo jeszcze komentowaliśmy zdarzenie i cieszyliśmy się ze zwycięstwa.

***

Zdjęcie w nagłówku oraz widok szkoły autorstwa Antoniego Koceli

Zdjęcie obecnego wyglądu stawu autorstwa Ryszarda Sobieraja